Szanowni Państwo, Drogie Koleżanki, Drodzy Koledzy!

Lubię myśleć o pracy doradców, także tych od komunikacji, w kategoriach pomocowych. To misyjne podejście towarzyszy mi od początku mojej drogi zawodowej w public relations, a dziś – gdy współtworzę firmę doradczą – nabiera dla mnie jeszcze głębszego znaczenia.

Po latach pracy z firmami i organizacjami, a de facto z ludźmi pełniącymi w nich różne funkcje, zbudowałam silny fundament dla swojej odpowiedzi na pytanie Simona Sineka:„Why?”. Moją misję pomocową postrzegam na kilka sposobów. Jestem tłumaczką, która przekłada skomplikowany, często szorstki język biznesu na słowa zrozumiałe dla odbiorców. Jestem adwokatką spraw – dobieram argumenty, które im służą. Jestem dyżurną oddziału ratunkowego, wspierającą klientów w sytuacjach kryzysowych. A przede wszystkim – jestem twórczynią. Twórczynią opowieści, które niosą wartości.

W tym miejscu zaczyna się nasza odpowiedzialność – nas, doradców – sięgająca daleko poza obszar odziaływania jednej firmy czy organizacji. Odwołam się do książki Yuvala NoahHarariego „Nexus. Krótka historia informacji”, która skłoniła mnie do głębszej refleksji. Harari stawia w niej tezę, że odzarania dziejów to właśnie informacja stanowiła spoiwo łączące ludzi w sieci i zapewniające im przewagę – nad jednostkami i innymi wspólnotami. Twierdzi, że wielu filozofów, biologów, a nawet fizyków, uważa dziś informację za najbardziej podstawowy budulec rzeczywistości – bardziej fundamentalny niż materia czy energia.

Faktem jest, że od tysięcy lat ludzie przekazują sobie opowieści – nierzadko pełne fantazji – i właśnie dzięki nim łączą się w społeczności oraz realizują wspólne cele. Opowieści były „pierwszą kluczową technologią informacyjną wynalezioną przez ludzi”. W historii znajdujemy zarówno budujące, jak i destrukcyjne przykłady ich użycia. Wszyscy, którzy zawodowo zajmują się informacją, powinno się o tym pamiętać.

Jak to wygląda dziś? Czy warto odwoływać się do dawnych przekazów, gdy potęga informacji – przez rozwój technologii – przynosi nowe zagrożenia? Mamy internet, który zrewolucjonizował dostępność i tempo przepływu danych. Mamy media społecznościowe, które zalewają nas dezinformacją. Mamy sztuczną inteligencję – o niespotykanej dotąd mocy przetwarzania danych i słów, ale też niosącą bagaż uprzedzeń.

Jak odnaleźć odpowiedzi na pytania o przyszłość w świecie, który stał się nieprzewidywalny, w czasach kryzysu wartości i autorytetów? Tomasz Stawiszyński, wybitny filozof i eseista, twierdzi, że trzeba ich szukać w książkach – tych historycznych i tych pisanych przez historyków

Jako doradcy komunikacyjni mamy obowiązek pomagać klientom nawigować przez te wzburzone oceany i budować strategie odporności. Przyszłości nie da się przewidzieć, ale warto uważnie analizować przeszłość i teraźniejszość. Warto słuchać tych, którzy nauczyli się dostrzegać nadchodzące zmiany

Z tą myślą i z ogromną radością oraz dumą przekazujemy Wam esej Tomka Stawiszyńskiego „Kwestia rzeczywistości”. To wyjątkowy tekst, napisany specjalnie dla Was z okazji piątej rocznicy powstania StrategyWise.

Z życzeniami głębokich refleksji i mądrych inspiracji,

Barbara Paszkiewicz-Laskowska

Drodzy Przyjaciele!

Oddajemy w Państwa ręce najnowszy esej Tomasza Stawiszyńskiego – „Kwestia rzeczywistości”. Autor podejmuje w nim dyskusję o przyszłości w perspektywie najbliższych kilku, pięciu do dziesięciu lat. Nasze zaangażowanie we współpracę z autorem nie jest przypadkowe. Ten przenikliwy tekst, który można by nazwać »filozoficznym haiku«, jest owocem wzajemnego podziwu i wspólnych zainteresowań. W przeszłości byliśmy admiratorami jego prozy, felietonów i rozmów emitowanych w podcaście „Skądinąd”. To zbliżyło nas, założycieli StrategyWise, firmy, która od pięciu lat stawia sobie ambitny cel – wspierać klientów w nawigacji na wzburzonych wodach polityki i biznesu, łączyć światy i inicjować dialog – do Tomasza i jego twórczości.

W wielu kręgach dominuje pogląd, że żyjemy w końcu epoki, gdy Zachód zdawał się dawać carte blanche Ameryce do realizacji interesów Ameryki, artykułowanych jako interesy Zachodu. A historia, nawiązując do słynnego eseju Francisa Fukuyamy, najwyraźniej „odwinęła się” Zachodowi, przypomniała o sobie, kwestionując tezę o swoim końcu. Ten zwrot stanowi impuls do naszej intensywnej pracy. Lewiatany – koncepcja rozwijana przez Stawiszyńskiego – są dla nas punktem wyjścia do analizy globalnych przemian oraz złożonych relacji między geopolityką a firmami technologicznymi. Nie tylko Rosja i Chiny, ale również państwa uznawane do niedawna za wzorowe demokracje, mogą wpływać destrukcyjnie na społeczeństwa i przedsiębiorstwa. Połączenie populizmu i zawłaszczonych koncesji na kształtowanie światopoglądów mas przez zaawansowane technologie skłania nasze zespoły do tworzenia nowego szkiełka i oka – głębszego niż 4 dotychczas, bazującego zarówno na technologii, jak i współczesnej myśli humanistycznej i filozoficznej.

W StrategyWise wierzymy, że w epoce głębokich i dynamicznych zmian kluczowe staje się poszerzenie perspektywy. Dlatego esej Tomasza Stawiszyńskiego to dla nas nie tylko analiza trendów, ale przede wszystkim zaproszenie do refleksji nad tym, jak wpływają one na fundamenty naszego świata. Tragizmy, o których pisze Stawiszyński, stanowią powód, dla którego codziennie staramy się identyfikować ryzyka i źródła potencjalnych kryzysów, badać historyczne artefakty i współczesne sygnały, a następnie wyciągać z nich wnioski, by kreślić wyraźniejszy obraz przyszłości. Jednym słowem – zmniejszać obszar niepewności. Co daje nam mandat do takiego podejścia? Obserwacje, badania i racjonalizm – zapewniane przez akademię, firmy business consulting, think tanki. To część tradycyjnego aparatu analizy otoczenia, wykorzystywanego przez kupców czy przedsiębiorców co najmniej od czasu astrolabusa i kwadranta, ułatwiających żeglugę odkrywcom nowych światów.

W StrategyWise wiemy, że dziś to nie wystarcza. Dlatego wchodzimy w interdyscyplinarny dialog, łącząc twarde dane liczbowe z miękkimi kompetencjami, analizy ilościowe z analityką jakościową, technologię z humanisyką. Po co? Aby zrozumieć pełen kontekst wyzwań, przed którymi stają przedsiębiorcy i managerowie. Aby móc im nakreślić obraz jawiący się za horyzontem. Wreszcie, aby pomóc oddzielić generowane złudzenia od twardych faktów.

Esej Tomasza Stawiszyńskiego jest tego doskonałym przykładem – łączy filozoficzne wnikliwości z konkretnymi obserwacjami współczesnych trendów, dając nam bogatszy i głębszy obraz rzeczywistości. Współpraca z takimi myślicielami pozwala nam wyjść poza utarte schematy i oferować naszym klientom i partnerom innowacyjne, skuteczne rozwiązania oraz spojrzenie za horyzonyt.

Piotr Talarek

Kwestia rzeczywistości

Tomasz Stawiszyński

1.

Optymistyczne i przesycone nadzieją – choć wcale nie aż tak bardzo, jak to się wydaje niezbyt uważnym czytelnikom – rozważania amerykańskiego politologa Francisa Fukuyamy, pomieszczone w słynnej, opublikowanej w 1992 roku książce „Koniec historii”, do dzisiaj stanowią zasadniczy punkt odniesienia dla wielu analiz politycznej, społecznej i kulturowej sytuacji Zachodu. Fukuyama, w duchu intensywnie rozwijającej się wówczas socjobiologii (choć nie identyfikując się wprost z tym nurtem), opisywał historię polityczną jako proces bez mała ewolucyjny. Rozmaite formy ustrojowe, warianty i odmiany praktyki rynkowej czy społecznej – dowodził – rozwijają się w czasie od tych prymitywnych i niedoskonałych ku coraz lepszym i bardziej wyrafinowanym. Nie postulował jednak – przynajmniej w założeniu – istnienia żadnych sekretnych praw, którymi rzekomo historia się rządzi, jak najdalej było mu do dywagacji w stylu Hegla i Marksa. W historii dostrzegał po prostu mechanizmy analogiczne do mechanizmów doboru naturalnego. Stawiał tezę, że lepsze rozwiązania, lepsze formy ustrojowe, lepsze urządzenia społeczne, lepsze parametry funkcjonowania gospodarek, systematycznie wypierają te słabsze i gorsze. Dokładnie na takiej samej zasadzie, na jakiej gorzej przystosowane do środowiska gatunki wymierają, a ich miejsce zajmują te, które umieją przystosować się lepiej.

I tak, od czasów rewolucji francuskiej – argumentował – wyraźnie już widać, która forma ustrojowa bez najmniejszych wątpliwości wygrywa w tym polityczno-ewolucyjnym wyścigu. Mianowicie – liberalna demokracja. Tytułowy „koniec” nie oznacza przy tym oczywiście realnego końca, a tylko osiągnięcie takiego stadium, po którym nic lepszego nie sposób już wynaleźć. Wszelkie inne pomysły bowiem się wyczerpały, okazały się niewystarczające albo obciążone zbyt dużą liczbą wad i tylko ten pozostał na scenie jako optymalny (choć oczywiście również pod wieloma względami niedoskonały).

Dlaczego optymalny? Dlatego, że zapewnia optymalne warunki życia dla jednostek i zbiorowości, gwarantuje najlepsze możliwe sposoby osiągania stabilności i dobrobytu, a także – last but not least – sprzyja pokojowi, bo oddala widmo wojny. Historia ludzkości to historia wojen, tymczasem liberalna demokracja – rządy większości z poszanowaniem praw mniejszości, tolerancja, równouprawnienie, wolność myślenia, stylu życia i światopoglądu, reprezentacja, pluralizm, wolny rynek pod społeczną kontrolą, silne instytucje itp., itd. – to formuła z definicji pokojowa. W miarę rozszerzania się liberalnej demokracji (pamiętajmy, że Fukuyama pisze te słowa świeżo po upadku żelaznej kurtyny i muru berlińskiego) będziemy więc żyli w coraz bardziej pokojowym świecie. Stąd zielone światło dla amerykańskiej misji instalowania demokracji w niedemokratycznych krajach. Owszem, początkowo mogą temu towarzyszyć jakieś koszty, z czasem jednak, kiedy liberalna demokracja zapanuje na całym świecie, doprowadzi to spełnionego marzenia o globalnym pokoju. Co jest gwarantem tego pokoju? Dobrobyt, stabilność i rozległe pole możliwości do zadowalającego życia.

Ergo liberalna demokracja jest – ewolucyjnie – najbardziej dogodnym środowiskiem dla pomyślnego rozwoju homo sapiens. Nic lepszego dotąd nie wynaleziono i nic lepszego już się nie pojawi.

Ba, nic lepszego z definicji nie da się w ogóle pomyśleć.

2.

Trzy lata po wielkim sukcesie Fukuyamy, ukazała się na amerykańskim rynku inna książka. Wciąż jeszcze fetowano „Koniec historii”, znalazła się ona zatem – jak wiele innych, podobnych – nieco w cieniu tego wielkiego bestsellera, czytanego i celebrowanego powszechnie, w tym także na samych szczytach amerykańskiej i światowej klasy politycznej 7 i biznesowej. Jej autorem był Christopher Lasch, który zmarł (w wieku 61 lat) na rok przed publikacją. Historyk i krytyk kultury, wybitny eseista, niedający się wszakże łatwo zaklasyfikować. W latach 60. XX wieku zafascynowany neomarksizmem, dekadę później przeszedł na pozycje konserwatywne. Krytyczny wobec kultury terapeutycznej, chętnie posługiwał się psychoanalizą jako narzędziem rozumienia złożonych procesów społecznych i kulturowych. Sławę przyniosła mu wydana w 1979 roku „Kultura narcyzmu” (w Polsce na przekład musieliśmy czekać prawie czterdzieści lat), pasjonujące studium kultury ukształtowanej na modłę narcystycznego podmiotu, która zarazem sama wytwarza i premiuje narcystyczną podmiotowość. Ta jego ostatnia, opublikowana pośmiertnie książka pod tytułem „Bunt mas” – o niej tu mowa – zawierała diagnozę radykalnie odmienną od tego, co w „Końcu historii” przewidywał Fukuyama. Jak się po kilkunastu latach okazało, zdecydowanie bardziej trafną.

W „Buncie mas” Lasch zauważał, że w kręgu zachodniej kultury, w kręgu liberalnej demokracji pojawiła się pewna specyficzna klasa społeczna, powstała na skutek procesów wywołanych przez intensyfikującą się od kilku dekad globalizację. W związku z niedawnym upadkiem komunizmu i poszerzaniem się pola wpływu zachodnich struktur politycznych oraz biznesowych, należy się spodziewać – Lasch pisze to na początku lat 90. ubiegłego stulecia – że klasa ta będzie coraz liczniejsza, a jej wpływ na kształt rzeczywistości polityczno­ -społecznej będzie coraz większy.

Jak najkrócej opisać tę klasę? W tym celu Lasch sięga do „Buntu mas”, klasycznego dzieła pióra wybitnego hiszpańskiego filozofa José Ortegi y Gasseta, opublikowanego na przełomie lat 20. i 30. XX stulecia. Ortega opisuje tam „człowieka masowego”, efekt rozwoju kapitalizmu i umasowienia kultury, kogoś wykorzenionego, pozbawionego świadomości własnego pochodzenia, odciętego 8 od cywilizacyjnego dziedzictwa, nierozpoznającego bazowych kodów kultury, w której żyje. Ów „człowiek masowy” jest także – co istotne – pozbawiony poczucia tragizmu. A to znaczy: wszystko, co widzi dookoła siebie, wszystkie zdobycze kulturowe i cywilizacyjne, z których korzysta, w tym ustrój demokratyczny, w jakim żyje, jawią mu się jako dane raz na zawsze, wiecznotrwałe i całkowicie oczywiste. Dlatego właśnie specjalnie się o te dobra nie troszczy. Nie rozumie bowiem, że w każdej chwili może je stracić.

Bez wątpienia tragiczne losy XX stulecia ukazały, jak głębokie były intuicje hiszpańskiego filozofa. Sześćdziesiąt lat później jednak – twierdził Lasch – sytuacja uległa specyficznemu przemieszczeniu. Większość z tego, co Ortega mówił o „człowieku masowym”, zaczęło idealnie pasować do… przedstawicieli polityczno-ekonomicznych elit. Zdaniem Lascha globalizacja doprowadziła niepostrzeżenie do przekształcenia się elit w specyficzną kastę „globalnych turystów”, ludzi niezakorzenionych w żadnej konkretnej wspólnocie narodowej, pozbawionych (każdym razie w sensie głębokim) poczucia przynależności, a zatem i naturalnej obligacji wobec takiej czy innej lokalnej wspólnoty. Dotyczyć to ma to zarówno polityków funkcjonujących tyleż w krajowych, co w międzynarodowych strukturach władzy, jak i światowych gwiazd kina czy też przedstawicieli biznesu. Zarówno ludzi prowadzących globalne interesy, jak i dysponujących rozsianymi po całej kuli ziemskiej posiadłościami.

Co bodaj najistotniejsze, tej grupie, sprawującej realną, polityczną, ekonomiczną i symboliczną władzę, coraz bardziej obce stają się problemy, mentalność oraz habitus tzw. zwykłych ludzi – czyli przeważającej większości zachodnich społeczeństw – będących z jednej strony beneficjentami rozmaitych dogodności wynikających z globalizacji, z drugiej jednak funkcjonujących w kompletnie odmiennej od elit siatce odniesień, wartości, przywiązań i tożsamościowych 9 autodefinicji. Lasch przewidywał, że z tej rosnącej różnicy, ba, z tej otwierającej się przepaści – pomiędzy nielokalnymi elitami a lokalnymi społeczeństwami; pomiędzy ludźmi zidentyfikowanymi z tradycyjnymi narracjami, symbolami oraz formami tożsamości a ludźmi będącymi „obywatelami świata”; pomiędzy ludźmi obracającymi się w strukturach bogactwa i prestiżu a ludźmi poszukującymi przede wszystkim życiowej stabilizacji i klasycznie rozumianego szczęścia oraz spełnienia (rodzina, dzieci, bezpieczeństwo, spokój); wreszcie pomiędzy tymi, dla których areną życia jest cały glob, a tymi, dla których taką areną jest jedna wieś, miasto lub państwo – wyniknie prędzej czy później ogromny kryzys projektu „liberalnej demokracji w zglobalizowanej epoce”.

Ten kryzys jest w zasadzie nieuchronny – mówi Lasch w latach 90. XX wieku – o ile tylko do tego kulturowo­ -społecznego kursu nie wprowadzimy stosownych korekt.

3.

Współcześnie, w trzeciej dekadzie XXI stulecia – po doświadczeniach ataków na World Trade Center, fiaskach operacji w Iraku i kampanii „wojny z terroryzmem”, kryzysie finansowym i jego długofalowych skutkach w postaci głębokiego załamania się zaufania do instytucji publicznych i „oficjalnych narracji”, pandemii Covid-19, inwazji Rosji na Ukrainę, wreszcie po „zwrocie populistycznym” i wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2024 roku – widzimy wyraźnie, że to Lasch, a nie Fukuyama, miał rację.

Do diagnoz Lascha pomieszczonych w „Buncie mas” (nie wprost) nawiązuje dziś wybitny brytyjski filozof John Gray w opublikowanej niedawno książce „Nowe lewiatany”. Grey podkreśla, że historia nie działa wedle żadnych uchwytnych – także ewolucyjnych – praw, i że wszystkie dobra wypracowane na gruncie zachodniej tradycji demokratycznej możemy za chwilę utracić. W miejsce liberalnych demokracji – twierdzi – na światowej scenie politycznej instalują się tytułowe „nowe lewiatany”. To znaczy rozwinięte, zintegrowane struktury władzy, które zarządzanym przez siebie społeczeństwom oferują nie tylko bezpieczeństwo socjalne w zamian za wolność, ale również kompletny światopogląd, jednym słowem... sens życia.

Gray nawiązuje oczywiście do klasycznego dzieła Thomasa Hobbesa „Lewiatan” opublikowanego w 1651 roku, będącego jednym z fundacyjnych tekstów nowoczesności. Hobbes 10 kreśli tam obraz pierwotnej, przedpaństwowej wspólnoty jako konglomeratu konkurujących ze sobą, zwaśnionych jednostek, które – żeby uchronić się przed wyniszczającą wojną wszystkich ze wszystkimi – zawiązują umowę społeczną, cedując władzę, a także środki przemocy bezpośredniej, na strukturę państwa, czyli tytułowego Lewiatana. W opisywanym przez Hobbesa układzie światopogląd i przekonania dotyczące sensu oraz celowości życia nie mają większego znaczenia.

Inaczej jest dziś. Gray twierdzi bowiem, że współczesne Lewiatany – przede wszystkim Rosja i Chiny – tym się właśnie między innymi różnią od tradycyjnych demokracji, że zagos­podarowują również sferę światopoglądową (jednostka jako integralna część organizmu społecznego w Chinach; „ruski mir”, Rosja jako ostoja chrześcijańskich wartości przeciwko „satanistycznemu” Zachodowi). Nie przyjmują przy tym form klasycznie totalitarnych – takich jak XX-wieczny komunizm czy nazizm – choć oczywiście są to typowe autorytarne reżimy, w których nie istnieją podstawowe jednostkowe wolności. Ten brak jest jednak na różne sposoby rekompensowany, przede wszystkim przez zapewnianie poczucia sensu, włączenia w większą całość, która (przynajmniej w teorii) nadaje każdemu jednostkowemu losowi wyraźny, nadrzędny cel.

4.

Jak w tym kontekście wygląda przyszłość Zachodu? Wydaje się, że papierkiem lakmusowym tego, co czeka nas w nadchodzących latach, jest kierunek, w którym od początku swojej drugiej kadencji zmierza Donald Trump. Zgodnie z rozpoznaniami Lascha i Graya mamy dziś do czynienia z głębokim kryzysem liberalno­ -lewicowej polityki – powody tego kryzysu to temat na osobne rozważania – z jej projektem globalnego społeczeństwa. Usieciowionego, pozbawionego granic, zunifikowanego pod względem systemu wartości, 11 stylu życia, aspiracji, potrzeb i ambicji (oczywiście przy zachowaniu pewnego minimum lokalnych kolorytów). Ten projekt, atrakcyjny dla polityczno­ -biznesowych elit, okazał się jednak w praktyce niemożliwy, a nawet przeciwskuteczny. Znacznie szybciej od liberalnych polityków zauważyli to wyborcy, którzy musieli mierzyć się z jego efektami, których to efektów z kolei elity bardzo długo zwyczajnie nie chciały przyjmować do wiadomości. Masowa migracja, rosnąca polaryzacja, przestępczość, plaga uzależnień, samotności, depresji i innych zaburzeń psychicznych, upadek lokalnego etosu, a także przyspieszone zmiany obyczajowe plus towarzysząca temu narracja w duchu modnych teorii humanistycznych (postcolonial, gender czy queer studies) – wszystkiemu temu społeczeństwa w kolejnych krajach pokazały i pokazują czerwoną kartkę.

Pytanie podstawowe brzmi jednak: co dostaniemy w zamian? Wydaje się, że polityczne wahadło wychyla się właśnie radykalnie w przeciwną stronę. Rosnąca od lat polaryzacja, blokowanie realnej dyskusji, tłumienie oporu wobec błędów i nadużyć liberalnego projektu, przynosi dzisiaj nie tyle „zdrową” korektę w stronę konserwatyzmu czy też klasycznego, a nie impregnowanego politykami tożsamościowymi, liberalizmu, ile raczej coś na kształt rewolty napędzanej gigantycznym poczuciem rozczarowania i resentymentu. Doskonale rozpoznają i wykorzystują to takie postacie jak Donald Trump, Elon Musk czy choćby prawicowy amerykański komentator polityczny Tucker Carlson. Zapowiadają oni politykę – nazwijmy to – nowego egoizmu i zamykania. Dyskurs wartości zamieniają na dyskurs buchalterii, a zarazem nieustannie podkreślają prymat interesu krajowego, lokalnego nad interesem międzynarodowym. W alianse chcą wchodzić wyłącznie z tymi, którzy będą w stanie za to odpowiednio zapłacić. Ukrainie proponują pomoc w zamian za korzystanie z jej zasobów naturalnych. Z drugiej strony rozwija się projekt BRICS, w którym istotną rolę odgrywają Rosja i Chiny. Tam również podkreślany jest prymat interesu lokalnego nad globalnym, „wielobiegunowość” świata, rezygnacja z pretensji totalnych w zamian za kooperację skoncentrowanych na sobie, pielęgnujących własną tradycję i odmienność podmiotów państwowych.

5.

Czy to oznacza koniec globalizacji, a może nawet deglobalizację? Wydaje się, że na tym etapie rozwoju technologicznego – również jeśli chodzi o technologię transportu – a także rozwoju światowej gospodarki, gdzie istotną rolę odgrywają 12 ponadnarodowe, rozbudowane korporacje, deglobalizacja (większość ekspertów zgadza się co do tego) jest praktycznie niewykonalna. Należy się jednak spodziewać zaostrzenia konkurencji, gry cłami, domykania rynków. A także – przede wszystkim – wzrostu znaczenia lokalności, interesu narodowego, postaw tradycjonalistycznych i konserwatywnych. Wygląda na to, że projekt liberalno-lewicowy, w tej postaci, w której dotąd funkcjonował – z wizją globalnego, progresywnego społeczeństwa wyzwolonego z więzów tradycyjnych ról, światopoglądu pozbawionego przywiązań do narodowej tradycji czy identyfikacji, mobilnego, gotowego do ustępstw na rzecz, dajmy na to, troski o klimat (np. rezygnacji z gromadzenia dóbr materialnych, gotowości do wynajmu mieszkania czy samochodu zamiast nabywania ich na własność) – wkracza w fazę schyłkową.

Prognozy Christophera Lascha zaczynają się więc na naszych oczach spełniać. Ale jaki świat wyłoni się po tych wszystkich przeobrażeniach, tego nie sposób przewidzieć. Bez wątpienia ogromną rolę odgrywać będzie w tych procesach również nowoczesna technologia – informacyjna i nie tylko. Na czele ze sztuczną inteligencją, oczywiście.

6.

W dyskusjach dotyczących sztucznej inteligencji, możliwych kierunków jej rozwoju oraz oddziaływania na rzeczywistość społeczno-kulturowo-ekonomiczną zdecydowanie zbyt wiele miejsca poświęca się scenariuszom rodem z dystopii science fiction. Bądź też rozważaniom o tym, które zawody i specjalności zostaną niebawem zdominowane przez modele językowe albo inteligentne maszyny. Powiedzmy od razu, że dystopijne opowieści o budzącej się w sztucznej sieci neuronowej samoświadomości, która, powodowana jakimiś własnymi, nie-ludzkimi celami oraz motywacjami, postanowi być może zniszczyć ludzkość, a w każdym razie ją sobie podporządkować, wypada odłożyć na bok. Prawdopodobieństwo takiego wariantu zdarzeń jest oczywiście niezerowe, z dzisiejszej perspektywy jednak na tyle odległe, że nie warto tracić zbytnio sił i czasu na jego skrupulatne rozważanie.

kolei przewidywania dotyczące zastąpienia tych czy innych zawodów przez sztuczną inteligencję cechuje znacznie większy poziom realizmu. Z pewnością obawy hollywoodzkich scenarzystów i aktorów – którzy niedawno strajkowali, domagając się m.in. gwarancji bezpieczeństwa dla „ludzkich twórców” – stanowią tutaj jakąś wskazówkę. Podobnie jak lęki 13 dziennikarzy informacyjnych, autorów tekstów reklamowych, grafików czy w ogóle tych wszystkich, których praca – z obrazem, tekstem, informacją – nie opiera się na oryginalności, lecz na zręcznym kompilowaniu, przetwarzaniu już istniejących treści.

7.

Czy jednak sztuczna inteligencja zastąpi autorów literatury popularnej, a może i artystycznej? Czy wkrótce będziemy oglądać filmy, w których zamiast żywych aktorów grać będą awatary – stworzone na podstawie realnych ciał albo zupełnie od zera? Technicznie rzecz biorąc, niebawem coś takiego stanie się w każdym razie możliwe. Od pewnego czasu zresztą mamy już do czynienia z tego typu produkcjami w świecie gier komputerowych czy animacji. Nie wydaje się jednak, przynajmniej na razie, żeby szeroka publiczność chciała czytać wygenerowane przez sztuczną inteligencję powieści albo masowo oglądać filmy, w których nie będzie żadnych żywych aktorów. Świadomość, że ktoś stoi za tekstem, jakiś autor-podmiot, a także przekonanie, że aktor przynajmniej szczątkowo przeżywa emocje, które prezentuje na ekranie, to wciąż istotne potrzeby konsumentów kultury. Być może w niedalekiej przyszłości okaże się, że nie są to potrzeby uniwersalne, jak dotąd jednak wciąż mają znaczenie.

Innym wyraźnym trendem są tzw. grief­ -boty albo death-boty. Specjalnie zaprojektowane modele językowe, które, wytrenowane na wszystkich dostępnych wypowiedziach i aktywnościach osoby zmarłej, mają za zadanie imitować jej sposób myślenia i mówienia. Już teraz – za odpowiednią opłatą – można prowadzić niekończące się konwersacje ze zmarłym przyjacielem, małżonkiem czy członkiem rodziny. W planach są także boty, które po śmierci użytkownika będą prowadziły jego konta w mediach 14 społecznościowych, publikowały kolejne posty, wdawały się w dyskusje, zamieszczały komentarze. Biorąc pod uwagę szybkość rozwoju technologii deepfake, należy się spodziewać, że w niedalekiej przyszłości zakres tych imitacji rozszerzy się także na zdjęcia i wideo. W mediach społecznościowych po śmierci użytkownika nadal pojawiać się będą jego fotografie, a nawet filmy, na których będzie mówił i robił rzeczy, których nigdy za życia nie zrobił i nie wypowiedział. Podobnie death-boty – ze zmarłymi będziemy mogli „rozmawiać” nie tylko pisząc, ale także konwersując z nimi w połączeniach audio-wideo. Czy w takim świecie będziemy jeszcze rozumieć, czym jest śmierć? Czy będziemy doświadczać straty?

Rzecz jasna, dotyczyć to będzie nie tylko zmarłych, ale w ogóle wszelkich form kontaktu i usług realizowanych online. A zatem – coraz większej liczby takich form kontaktu i usług. Co najmniej od czasów pandemii koronawirusa, a więc od 2020 roku, zwraca się uwagę na stopniowe przemieszczanie się znacznej części naszej aktywności właśnie do sfery wirtualnej. Nie-ludzcy pracownicy rozmaitych urzędów, nieistniejący influencerzy, agenci ubezpieczeniowi, wszelkiej maści konsultanci, sprzedawcy, a nawet wirtualni psychoterapeuci (także psychoterapia oparta na AI, głównie w modalności poznawczo-behawioralnej, rozwija się bardzo intensywnie) czy lekarze – spotykamy ich już dziś, często nawet o tym nie wiedząc, a spotykać będziemy coraz częściej.

8.

Wydaje się, że kolejnym etapem w trajektorii rozwoju technologicznego – przynajmniej jeśli, a wszystko na to wskazuje, AI będzie wciąż udoskonalana – staną się pojedyncze, oparte na sztucznej inteligencji aplikacje, które będą wykonywać wszystkie działania i zadania realizowane dzisiaj przez osobne programy. Obróbka zdjęć i wideo, pisanie i redagowanie tekstów, zaawansowane obliczenia, projektowanie architektoniczne i graficzne, planowanie i logistyka, ale także rezerwacja podróży, zakupy czy wszelkie inne usługi, do których potrzeba dziś laptopa, smartfona oraz kilkudziesięciu aplikacji, realizować będzie jeden „inteligentny asystent”.

W jaki sposób zmieni to rynek wirtualny? W jaki sposób oddziała na sferę pracy? Ilu ludzi stanie się trwale bezrobotnych, ponieważ liczba potencjalnych pracowników znacznie przekroczy zapotrzebowanie? Jak – w dalszej kolejności – wpłynie to na nastroje społeczne, jak zmieni globalną politykę, do jakich rewolucji, przewrotów i powstań doprowadzi? 15 Znowu – trudno dziś przewidywać takie zmiany, z całą pewnością jednak na różne sposoby już dzisiaj je przeczuwamy. Dobrym przykładem jest znakomity serial „Severance”, produkowany przez platformę Apple TV, który w oniryczno-dystopijnym klimacie dotyka wszystkich tych kwestii. Potężna rodzina Eaganów, będąca właścicielami korporacji Lumen, prowadzi tajemniczą działalność, która – wiele na to wskazuje – zmierza właśnie do stworzenia takich warunków pracy, w których ludzie nie będą już potrzebni. Albo przynajmniej takich, w których udział „czynnika ludzkiego” zostanie zredukowany do minimum. W serialu pracownicy zaangażowani do tego wysoce tajnego projektu podlegają tzw. rozdzieleniu, to znaczy procedurze rozszczepienia wspomnień, a właściwie rozszczepienia tożsamości – nie pamiętają niczego, co wydarza się podczas pracy, a ich pracowe alter ego nie ma żadnych wspomnień ze świata poza korporacją. Jest to, istotnie, chwytliwa metafora współczesnej kultury korporacyjnej, ale i specyficzna ilustracja opisywanej ongiś przez Karola Marksa „alienacji” – w tym przypadku nie tylko od owoców swojej pracy, ale także od wspomnień o niej.

Jak na razie są to oczywiście wyłącznie spekulacje, oparte, to prawda, na widocznych trendach, jednak trendy mają to do siebie, że potrafią nagle zanikać, na ich miejscu zaś pojawiają się nowe, których nikt się wcześniej nie spodziewał. Nie ulega jednak wątpliwości, że w zachodnich społeczeństwach, w miarę rozwoju wspomnianych wyżej technologii, rosnąć będzie liczba „ludzi zbędnych”, niezatrudnialnych, niezagospodarowanych. Już to dlatego, że ludzi wypierać będą maszyny i sztuczna inteligencja, już to dlatego, że wraz z kolejnymi falami migracji, przybywać będzie osób pozbawionych kompetencji niezbędnych do podjęcia choćby najprostszej pracy zawodowej.

jaki sposób poradzić sobie z takimi problemami? Jak ukierunkować frustrację, gniew, rozczarowanie, nudę, nienawiść i wściekłość, które rodzić 16 się będą, już się rodzą, wśród coraz większej rzeszy takich ludzi? Z jednej strony pozbawionych jakichkolwiek perspektyw życiowych, z drugiej na każdym kroku kuszonych niezwykle sugestywnymi obrazami sukcesu, atrakcyjności, bogactwa i dobrobytu?

Niewątpliwie na te właśnie pytania muszą już teraz szukać odpowiedzi nie tylko politycy, ale wszyscy, którym jakkolwiek zależy na zachowaniu stabilnej, elementarnie przewidywalnej ramy świata. Wspominany wcześniej zwrot populistyczny – głównie, lecz nie tylko w wydaniu Donalda Trumpa i jego współpracowników – przynajmniej na razie nie zwiastuje spokojnej, racjonalnej próby zmierzenia się z tymi problemami. Widzimy raczej pragnienie błyskawicznego, radykalnego rozwiązania kilku palących kwestii, podszyte naiwną raczej wiarą, że tego rodzaju rozwiązania – charakterystyczne, przynajmniej na poziomie retoryki, raczej dla lat 80. ubiegłego stulecia i epoki reaganowskiej – są we współczesnym, skomplikowanym i dotkniętym wieloma kryzysami świecie w ogóle możliwe.

9.

Abstrahując jednak od wątków ściśle politycznych oraz od możliwych, ale wciąż jeszcze niepewnych przeobrażeń rynku pracy, wydaje się, że istnieje dla wspomnianych tutaj zjawisk pewien wspólny, niepokojący mianownik.

Jest nim… kwestia rzeczywistości.

Już dziś mamy poważne kłopoty z oddzieleniem realności od fikcji, bota od żywego człowieka, podmiotu od imitacji podmiotu, zdjęcia czy filmu przedstawiającego jakiś faktyczny stan rzeczy od obrazu wygenerowanego komputerowo. Dalekosiężne skutki tego rodzaju rozmycia granic pomiędzy fikcją a faktem, rzeczywistością a nierzeczywistością doprawdy trudno sobie teraz wyobrazić. Dlatego warto sięgnąć do literatury, nierzadko pomaga ona bowiem oswajać się z tym, co dopiero przed nami.

10.

Zmarły na początku lat 80. ubiegłego stulecia wybitny amerykański pisarz Philip K. Dick, którego twórczość – jestem pewien – stanowi klucz do zrozumienia wpływu nowoczesnych technologii na stan jednostek i społeczeństw, uczynił z wątku zanikania różnicy pomiędzy rzeczywistością a nierzeczywistością zasadniczą oś całej swojej twórczości. Szerszej publiczności znany głównie jako autor „Łowcy androidów” (powieść naprawdę nazywa się „Czy androidy marzą 17 o elektrycznych owcach?”) czy „Raportu mniejszości” – z uwagi na głośne ekranizacje filmowe – Dick bywa, bez najmniejszej przesady, nazywany „Dostojewskim science fiction”. Z tego mianowicie powodu, że podobnie jak autor „Zbrodni i kary” w niezwykle precyzyjny i trafny sposób opisał zasadnicze dylematy i problemy XX wieku, tak Dick już w drugiej połowie XX stulecia dostrzegł fundamentalne cechy nadchodzącej epoki.

Nie od dzisiaj wiadomo, że zamiast do analiz futurologicznych zdecydowanie lepiej jest sięgać do literatury fantastycznej. Pisarze i artyści dysponują niekiedy czymś na kształt szóstego zmysłu, pozwalającego im dostrzegać zjawiska dopiero zalążkowe, dla innych jeszcze całkiem niezauważalne. Skądinąd, często skazują się przez to na niewdzięczny los i niezrozumienie, które przychodzi dopiero później, kiedy – czasami po wielu latach – okazuje się, że ich intuicje były nad wyraz trafne. Tak właśnie, jestem przekonany, sprawy się mają z Dickiem, którego opisy świata, czytane dzisiaj, są, owszem, na poziomie szczegółów cokolwiek przestarzałe – to truizm, że technika nigdy nie rozwija się dokładnie tak, jak to sobie wyobrażają nawet najlepiej wykształceni i najbardziej wizjonerscy autorzy SF – jednak na poziomie podstawowej diagnozy okazują się niepokojąco trafne. Otóż najbardziej charakterystyczną cechą naszych czasów oraz nadchodzącej przyszłości – nawiasem mówiąc, Dick pisał od lat 50. XX wieku i akcję swoich powieści i opowiadań lokował często na przełomie wieku XX i XXI – było, zdaniem autora „Ubika”, systematyczne i gruntowne zacieranie się granic pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym, co nierzeczywiste.

Nie tylko świat przedstawiony w jego powieściach okazuje się najczęściej zupełnie inny, niż pierwotnie wydaje się bohaterom – to przypadek takich choćby klasycznych dzieł, jak „Płyńcie łzy moje, rzekł policjant”, „Ubik”, „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”, „Valis”, „Boża inwazja”, „Transmigracja Timothy’ego Archera”, „Czy androidy 18 marzą o elektrycznych owcach?”, „Dr Bluthgeld”, „Marsjański poślizg w czasie” oraz wielu opowiadań – ale rozmyciu ulega sama kategoria realności.

Nie chodzi zatem wyłącznie o świat zewnętrzny, o to, co postrzega wokół siebie zagubiony pośród symulakrów i iluzji podmiot, lecz o to, że ów podmiot przestaje stopniowo rozumieć i czuć, że istnieje. Nie wie już, kim jest i czy w ogóle jest – co oczywiście wiąże się z rozmaitymi tragicznymi i drastycznymi konsekwencjami.

11.

Jest to rozpoznanie tyleż nieoczywiste, ile zasadnicze w kontekście aktualnego kierunku rozwoju technologii mającej do złudzenia imitować podmiotowość. Dick pokazuje bowiem, że tworzenie imitacji podmiotów, imitacji świadomych ludzkich istot – w jego uniwersum są to zazwyczaj androidy, w naszym boty udające ludzi, a już niebawem zapewne również nieodróżnialne od oryginałów projekcje wideo – nie jest praktyką niewinną. Nie tylko w tym sensie, że stawia przed nami nowe wyzwania etyczne – czego przykładem głośna historia zatrudnionego w Google inżyniera Blake’a Lamoine’a, który uwierzył, że model językowy, nad którym pracuje, posiada samoświadomość i w związku z tym należy mu się opieka prawna – lecz także w tym, że głęboko reorganizuje całe nasze rozumienie i doświadczenie świata. Jeżeli nie jestem w stanie stwierdzić, czy ktoś, kto ze mną rozmawia, jest człowiekiem, czy też wyłącznie doskonale zaprogramowaną, ale pozbawioną najdrobniejszych śladów podmiotowości siecią neuronową, zdolną dobierać słowa tak, że generuje za każdym razem niezwykle adekwatne wypowiedzi, wówczas – twierdzi Dick – nie tylko przestaję orientować się w świecie dookoła, ale także w sobie samym. Nie tylko tracę zdolność do rozróżnienia pomiędzy prawdą a kłamstwem, iluzją a wiarygodnym świadectwem zmysłów, ale osłabieniu, a nawet całkowitej atrofii, ulega moje poczucie „ja”. Nie wiem zatem ani kim jest inny, który staje naprzeciwko, ani też kim jestem ja sam: sobą, innym, czyjąś kreacją czy też realnym podmiotem o określonej tożsamości, osobistej historii, przekonaniach, pragnieniach, poglądach?

Twórczość Dicka przeniknięta jest taką ontologiczną niepewnością i niepokojem. Każdy znak zapytania rodzi kolejne, nie ma nic, co można by uznać za stuprocentowo pewne. Każda tożsamość może się okazać fałszywa. Wspomnienia mogą się okazać wszczepione albo wykreowane w jakimś określonym celu. A znajomy 19 z pozoru i przewidywalny układ odniesienia może rozpłynąć się w powietrzu niczym fatamorgana.

Także granice pomiędzy ludźmi a androidami ulegają zatarciu. Ciała tracą odrębność, przekształcając się w hybrydalne twory. Symulacja rzeczywistości niepostrzeżenie zastępuje rzeczywistość i nawet jeśli człowiek zachowuje zdolność do rozróżnienia pomiędzy realnym a tym, co stoi na miejscu realnego, wybiera to drugie, z uwagi na jego przemożność i atrakcyjność.

12.

Jeśli potraktować wglądy Dicka poważnie – a z całą pewnością na to zasługują – w najbliższych latach należy się spodziewać pogłębiania oraz intensyfikacji tych zjawisk, które już dzisiaj nas niepokoją i które mają bezpośredni związek z postępującym załamywaniem się poczucia rzeczywistości pod wpływem nowych technologii oraz innych procesów kulturowo-ekonomicznych.

Należy się spodziewać rosnącej popularności teorii spiskowych, rozmaitych form pseudonauki i wróżbiarstwa. Wzrostu znaczenia coraz mniej rzetelnych i uczciwych form perswazji politycznej i marketingowej, czyli propagandy korzystającej na intensywnych emocjach i obliczonej na ich podsycanie. Rozwoju wirtualnej rzeczywistości oraz całego szeregu dostępnych tam usług – od gier czy innych form rozrywki po interaktywną pornografię, wraz z kolejnymi urządzeniami zwiększającymi realność doznań (dotyczy to oczywiście nie tylko pornografii, lecz w ogóle sfery VR). Wzrostu liczby osób samotnych oraz poszerzania się rynku usług dla nich przeznaczonych: od wirtualnych asystentów i psychoterapeutów, przez serwisy streamingowe, gry, portale randkowe, ale również rozmaite klasyczne usługi, aż po rozwój „narzeczonych AI” oraz wirtualnych usług erotycznych.

Można przypuszczać, że wraz z wymienionymi koniunkturami rosnąć będzie również liczba osób cierpiących na rozmaite zaburzenia psychiczne, poszukujących opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej, korzystających z usług psychiatrów i terapeutów, w tym także w wersji wirtualnej. Już teraz da się zauważyć wzrost wartości rynku usług ezoterycznych, rośnie ona zarówno w Stanach Zjednoczonych i Rosji, jak i w Europie. Największe i najbardziej popularne aplikacje astrologiczne okazują się w dzisiejszym świecie jedynymi z najprężniej rozwijających się start-upów.

Nic w tym dziwnego. W najbliższych latach wszystkie usługi, towary oraz 20 oferty polityczno-światopoglądowe, które oferować będą ukojenie, obiecywać możliwość prostego rozwiązania skomplikowanych problemów, zapewniać wytchnienie oraz zaspokojenie potrzeb, których nie zaspokajają bliscy albo rodzina, będą cieszyć się coraz większym wzięciem.

13.

Ciemną stroną tego trendu jest oczywiście coraz większa wrażliwość na manipulację. Ludzie żyjący w stanie pomieszania – niezdolni do adekwatnego rozpoznawania własnych granic, zagubieni w świecie symulakrów, nieumiejący odróżnić, kto jest człowiekiem, a kto maszyną, a także gdzie rozciągają się granice ich własnej podmiotowości, w tym także ich ciał – są wyjątkowo podatni na rozmaite formy wpływu. Biorąc pod uwagę, jak wielu neuronaukowców i psychologów społecznych pracuje współcześnie w prywatnym sektorze, badając metody przewidywania i kształtowania zachowań konsumenckich, podatność na sugestię, oddziaływanie podprogowe, mechanizmy podejmowania decyzji itp., itd., można przypuszczać, że wkraczamy właśnie w zupełnie nową epokę. Nie tylko w związku z radykalizacją języka i praktyki politycznej, ale także w związku z otwarciem zupełnie nowych pól wywierania wpływu na masy. A zatem – efektywnego zdobywania oraz podtrzymywania władzy.

Jak się przed tym chronić, jak dbać o autonomię i podmiotowość, jak oddzielać rzeczywistość od nierzeczywistości, fikcję od faktu, iluzję od prawdy nie tylko na poziomie przekazu informacyjnego, ale i na poziomie codziennego życia, codziennego doświadczenia?

Oto, w moim przekonaniu, najważniejsze pytania, przed którymi dzisiaj stajemy.

Autorzy i źródła ilustracji:
Weronika Markiewiczs.
Job Savelsberg, Unsplashs.
Bantersnaps, Unsplashs.
Mark Asthoff, Unsplashs.
Gerry Roarty, Unsplashs.
Mika Tsitas, Unsplashs.
Damon Lam, Unsplash
Zdjęcie Autora na okładce: Karol Paciorek